Na kilka godzin rozpętała się w internecie wrzawa wokół biznesu, jaki zrobiłem dzięki publikacjom smoleńskim. Jeden z posłów PO zasugerował wręcz, że jestem złodziejem. Wprawdzie tego typu zarzutami wielu moich czytelników się nie przejmie, ci, którzy mają trochę oleju w głowie, wzruszą najwyżej ramionami, ale kłamstwa rozpowszechniane latami zawsze jakiś ślad zostawiają. Warto więc, bym pokazał, jak bardzo dorobiłem się na walce o wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej.
Najnowszy raport komisji Antoniego Macierewicza został wydrukowany przez spółkę, którą zakładałem, ale nigdy nie pobrałem z niej ani grosza. Od pewnego czasu nie jestem też jej udziałowcem. W swoim życiu założyłem kilkanaście spółek, fundacji i stowarzyszeń, nie wspominam już o reanimowaniu ruchu klubów „GP”. W większości z nich funkcje pełniłem społecznie albo – jak w przypadku wydawcy „Codziennej” – zastawiłem większość swojego majątku, by miała pieniądze na start. Cały czas zasiadam w fotelu naczelnego honorowo. To wszystko po to, by animować życie medialne i społeczne, które funkcjonuje u nas najgorzej w UE. Polacy mają taką przedziwną cechę, że uskarżają się na brak możliwości działania, a gdy im ktoś takie możliwości tworzy, chętnie to rozwalą. To nasza narodowa przypadłość, przez którą nawet najsłuszniejsze działania kończą się przegraną.
Pośrednio, ale przez sprawę katastrofy smoleńskiej, zostałem wyrzucony z Polskiego Radia i ostatecznie straciłem szansę na przywrócenie zdjętego nagle 9 kwietnia 2010 r. programu w TVP. Wielu późniejszych dysydentów z PiS zwalczało nas w czasie, kiedy byli w tej partii, właśnie za Smoleńsk. Co wyrabia z nami PO, to widać bez specjalnych opisów (przypomnę rewizje, dziesiątki śledztw, bojkot reklamodawców itd.).
Czasem zaglądam do listów z banku informujących o debecie na moim koncie, patrzę na ponaglenia zapłaty rachunków i kredytów i zastanawiam się, czy było warto?
Muszę się przyznać, że warto. Ja się rzeczywiście dorobiłem. Nieznani mi ludzie podchodzą do mnie na ulicy i dziękują za „Gazetę Polską” i za wszystko, co robimy – to niemal codzienna scena. Pewien sprzedawca biżuterii zatrzymuje mnie i zaprasza na kawę. Pani Monika w winiarni w Juracie nie chciała przyjąć ode mnie zapłaty za wino. Setki ludzi ślą mi na każde święta życzenia. Tysiące chce się spotkać i porozmawiać. To jest dużo więcej warte niż pieniądze. Takiego kapitału nie ma żaden biznesmen ani nawet wielu polityków. Dostałem ludzką wdzięczność i ich serca. To, że drażni to różne postacie żerujące na scenie politycznej, też jest moim sukcesem. Właśnie tak mają reagować miernoty, gdy dzieje się coś ważnego i dla nich niezrozumiałego.
Jest jednak jeszcze coś cenniejszego, najcenniejszego. Mam poczucie, że w chwili próby nie zawiodłem, że kiedy inni kalkulowali, ja mówiłem i pisałem prawdę. Często towarzyszyła mi jedynie grupka najwierniejszych współpracowników. Poszli ze mną na niepewny los i powoli widać, że mieli rację. Wprawdzie nikt z nich się nie dorobił. Niemal wszyscy zostali wyrzuceni z różnych mediów elektronicznych. Możemy jednak sobie śmiało spojrzeć w oczy i każdy z nas, nawet widząc, jak jesteśmy poniewierani, powtarza to samo co ja – warto było.
Komentarze