Na spotkaniu z czytelnikami, na które zaprosił mnie poseł Maks Kraczkowski, miałem opowiadać o problemach mediów. To, że różnej maści kanalie próbują nas nieustannie wykończyć przy pomocy sądów, prokuratur, intryg wśród akcjonariuszy, jest absolutną normą od lat. Skąd ta zapalczywość? To, że nas nie lubią, niczego tu nie tłumaczy. Boją się tak, jakbyśmy stanowili siłę porównywalną do mających miliardowe budżety koncernów medialnych wspierających władzę. Tymczasem jesteśmy jedynie federacją oddziałów partyzanckich bitnych i nawet dosyć licznych, ale niemających nawet 10 proc. tego uzbrojenia co przeciwnik. To dlaczego tak nam szkodzą? Wydaje mi się, że odkryłem pewne zjawisko, które po części to wyjaśnia. Żeby je zrozumieć, trzeba zadać sobie pytanie: jak to możliwe, że ludzie pokroju np. Sławka Nowaka zajmowali się kluczowymi dziedzinami gospodarki, a ktoś o tak powalającej umysłowości jak szefowa MSW Teresa Piotrowska odpowiada za bezpieczeństwo wewnętrzne? Pomijam tu już wstyd, jaki przynosi nam sama pani premier. Nie chodzi zresztą tylko o dramatyczny wizerunek ekipy rządzącej. Jej realne dokonania są po prostu złe. Polska straciła ostatnie osiem lat, w wielu sprawach drepcząc w miejscu, a na arenie międzynarodowej stała się trzecią ligą. Trudno tego nie zauważyć.
Widzą to też wyborcy PO, a jednak ponad połowa z nich ciągle chce głosować na tę partię. Co ich trzyma przy tej ekipie? Strach przed PiS dawno przestał być główną motywacją. To coś zupełnie innego. Chodzi o pewien rodzaj chorego związku przypominający relacje tyranizującego kobietę męża z jego żoną. Istotą takiego związku wcale nie jest przemoc, ale ograniczenie dostępu do informacji, pozbawienie perspektywy, która może skłonić ofiarę do zmiany życia. Pierwszym działaniem terapeuty w takim związku jest właśnie pokazanie, że inne życie jest możliwe. Tego najbardziej boją się rządzący. Dla ich elektoratu w pewnym momencie możemy stać się takim terapeutą. To wyrzuci cały układ na polityczny śmietnik. Oczywiście wolne media spełniają też bardzo istotną rolę integrującą w elektoracie opozycji. Jeżeli mądrze się zachowują, trudno ją rozbić czy zmanipulować.
Nasze problemy będą więc narastać do wyborów. Nie wolno dać się złamać. Publikujemy dzisiaj nazwiska klubowiczów, którzy startują do parlamentu. To takie nasze drobne podziękowanie za pracę „terapeutyczną”. Wśród kandydatów jest wielu naszych publicystów. Pozwolę sobie zauważyć dwóch z nich. Krzysztof Czabański, który startuje z Torunia, miał odwagę zatrudniać dziennikarzy „Gazety Polskiej” w Polskim Radiu, i Marcin Gugulski, mój pierwszy nauczyciel dziennikarstwa, jeszcze w podziemiu. Startuje z Warszawy. Będziemy starali się zaprezentować różnych ludzi, którzy są naprawdę wartościowi. Najważniejsze jednak jest to, by to Państwo potrafili ich zauważyć.
Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr 39/2015 z dn. 30.09.2015r.
Komentarze