To, co Państwo obserwują w formie protestów różnych, mniej lub bardziej ważnych polityków UE, rzekomo w obronie standardów europejskich naruszanych w Warszawie, to po prostu bezczelna ingerencja niemieckiej dyplomacji w nasze wewnętrzne sprawy. Ma to niewiele wspólnego z obroną demokracji, a dużo więcej z próbą utrzymania ich dominującej roli nad Wisłą. Oczywiście działania Berlina są tradycyjnie wspierane przez słabnące, ale wciąż wpływowe lobby rosyjskie. Nikt w Polsce nie chce likwidować instytucji demokratycznych ani nawet nie szuka awantury z Niemcami. Jednak przywrócenie normalnych relacji z tym państwem bardzo niepokoi jego władze. Polska do tej pory była posłusznym wykonawcą poleceń Berlina, na czym on zyskiwał, a my traciliśmy. Można to pokazać choćby na przykładzie losu naszych i niemieckich stoczni. Zamknięcie polskich stoczni umożliwiło uratowanie niemieckich. Innym przykładem była cicha zgoda na gazociąg omijający Polskę i Ukrainę oraz blokujący drogę wodną do Szczecina i Świnoujścia. Widać wyraźnie dominację niemieckiego kapitału w mediach i biznesie. Berlin ma więc czego bronić, tym bardziej że wspierane przez Polskę i USA aspiracje narodów Europy Środkowej i Wschodniej są sprzeczne z jego hegemonistyczną wizją. Silna akcja polityki niemieckiej zbiegła się z protestami ludzi byłego obozu władzy, który traci miliardy złotych wyprowadzane z publicznych finansów do prywatnych kieszeni.
Gdyby Berlin chciał zachować choć odrobinę wiarygodności i pokazać, że chodzi tu o coś więcej niż jego interesy, protestować powinien zdecydowanie wcześniej. Sygnały sprzeciwu powinny zacząć płynąć, kiedy tuż po wygranej Tuska chciano aresztować kierownictwo „Gazety Polskiej”. Kiedy do naszych domów wchodziła policja i pod byle pozorem robiła rewizje. Kiedy wyrzucano nas z publicznych mediów, bo mieliśmy odwagę zapytać o uczciwość smoleńskiego śledztwa. Kiedy używano służb specjalnych do grzebania w naszym osobistym życiu. Kiedy wydawca prorządowej gazety umawiał się z wysokim rangą urzędnikiem państwowym, jak założyć kaganiec dziennikarzom, którzy mieli odwagę przedstawić fakty podważające rosyjską wersję tragedii smoleńskiej. Kiedy bezczelnie wyprowadzano pieniądze pochodzące z państwowych instytucji na wspieranie jednej z partii rządzących. Kiedy wykorzystywano reklamy spółek skarbu państwa i urzędów do finansowania szczucia na opozycję oraz niszczenia niezależnych od rządu mediów. Kiedy w wyborach samorządowych dopuszczono się bezczelnej manipulacji, wypaczającej wynik. Kiedy Platforma Obywatelska i PSL łamiąc konstytucję, postanowiły obsadzić piętnastu na piętnastu sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Gdyby wtedy interweniowali, może dzisiaj warto byłoby ich słuchać. A tak ich bezczelność może budzić jedynie fatalne skojarzenia. Różnica jest taka, że dzisiaj potępia się tych, którzy nie podpisali politycznej volkslisty.
Tekst pochodzi z najnowszego tygodnika "Gazeta Polska" nr 52/2015 z dn. 30.12.2015r.
Komentarze